Prośba o przesłanie energii Miłości

Jeśli potrzebujesz pomocy związanej z oczyszczaniem, uzdrawianiem lub doenergetyzowaniem, to ten dział jest dla Ciebie.
Dorota79
Posty: 16
Rejestracja: wt paź 23, 2012 3:42 pm

Prośba o przesłanie energii Miłości

Post autor: Dorota79 » ndz paź 28, 2012 8:36 pm

Serdecznie wszystkich witam,
Spróbuję ująć swój problem najprościej, jak się da, ale jestem w tej chwili bardzo zmęczona (prawie w nocy nie spałam) i wyczerpana, więc przepraszam, jeśli wyjdzie trochę nieskładnie.
Moi rodzice rozwiedli się kiedy miałam 7 lat. Pamiętam straszne kłótnie, więc chyba dobrze, że tak się stało. Zamieszkałam z mamą, która jakiś czas potem powtórnie wyszła za mąż. Urodził się mój przyrodni brat. Mama i ojczym dalej są razem, ale wcale nie jest między nimi dobrze, zresztą chyba nigdy nie było. Zrobiłam mały „wywiad środowiskowy” we własnej rodzinie ze strony mamy i wiem, że z pokolenia na pokolenie powtarza się tam ten sam schemat. Otóż na uczucie i uwagę ze strony rodzica trzeba było sobie „zasłużyć” (dobrym zachowaniem, dobrymi stopniami w szkole itd.) Jeśli nie spełniało się wymagań, to zazwyczaj rozpętywało się małe „piekło”. Było to nic innego, jak dawanie warunkowej miłości. Cóż, ja nigdy zbyt dobrze nie spełniałam wymagań (np. zawsze byłam przeciętną uczennicą). Mając 16 lat czułam się tak bezwartościowa, że, cóż, postanowiłam sama zakończyć swój ziemski żywot (oczywiście nie wiedziałam, jakie konsekwencje potencjalnie może to mieć). Skończyło się to na szczęście tak, że całą noc wymiotowałam. Później jeszcze w akcie desperacji, żeby zwrócić w końcu czyjąś uwagę na swoje problemy, dokonałam samookaleczenia i, oczywiście, wylądowałam w psychiatryku (w którym to pobyt był dla mnie istnym „piekłem na ziemi”). Zdiagnozowano mi „zaburzenia osobowości”. Jeśli jednak nie możesz czerpać Bezwarunkowej Miłości od rodziny, to szukasz sobie innego źródła. Dla mnie stali się nim moi przyjaciele i moje koty. To oni byli dla mnie prawdziwą „rodziną”…
Kiedy miałam 20 lat zaczęłam spontanicznie wychodzić z ciała. No i wtedy zaczął się prawdziwy problem. Niby wiedziałam, z czym mam do czynienia, czytałam trochę na ten temat, ale mój umysł nie chciał zaakceptować faktu, że to się dzieje „naprawdę”. Wolałam myśleć, że chyba jestem chora psychicznie, dołączył się do tego ogromny lęk przed psychiatrykiem (oczywiście). Strasznie mnie to wszystko „rozwaliło”, nie mogłam się pozbierać. Pokonując ogromny strach poszłam jednak do psychiatry (na szczęście okazał się sympatycznym facetem). Nie stwierdził żadnej choroby psychicznej, tylko że mam stan depresyjny i zaburzenia snu (chyba takie, jak miał Bob Monroe, :) ale lekarze przecież nic na ten temat nie wiedzą). Zaczęłam brać antydepresanty (Anafranil, jak chcecie wiedzieć) no i jak ręką odjął… Nawet zwykłych snów po tym nie pamiętałam. Brałam to przez kilka miesięcy, później rzuciłam, ale nic się nie działo. Później był krótki okres, kiedy te doświadczenia wróciły (i strach), ale znowu udało mi się zablokować.
Od kilku miesięcy jednak znowu zaczęłam wychodzić z ciała. Oczywiście znowu poleciałam do lekarza, który, oczywiście, znowu nie stwierdził choroby, nawet kiedy mówiłam mu, że zasypiając słyszę czasami różne dźwięki (np. telefonu, który tak naprawdę nie dzwoni). Stwierdził, że takie rzeczy się zdarzają i nie jest to nic odbiegającego od normy. (dodam, że na jawie nigdy nie słyszałam żadnych „głosów”)Przepisał nieuzależniające leki nasenne (Tisercin) i na tym koniec. Dla niego, bo nie dla mnie. Cóż, tym razem wygląda na to, że nie potrafię się zablokować. Wypróbowałam jeszcze kilka psychiatrycznych specyfików, ale nic z tego. Jedyne co działa to jedynie Relanium i inne benzodiazepiny, ale to uzależnia, więc odpada. Zresztą bardzo trudno to zdobyć.
Postanowiłam więc poddać się przeznaczeniu… Na początku szło dobrze, śmiałam się z niektórych swoich doświadczeń. No, czasami było strasznie, bo spotykałam „demony” :diabel: , ale nauczyłam się je „załatwiać” (Miłością, oczywiście).
Niestety, od jakiegoś półtora tygodnia nie jest ze mną dobrze. Strach powrócił i to w bardzo silnej postaci. Czuję się kompletnie „wypompowana” emocjonalnie i psychicznie. Nie mam na nic siły, chodzę jak w jakimś złym śnie i nie poznaję ludzi na ulicy. Prawie zapomniałam, że trzeba jeść , jeszcze trochę zapomnę, że trzeba oddychać. Wygląda to mi na jakiś podły stan depresyjny, a ja, naprawdę, nie chcę znowu wylądować na dywaniku u psychiatry, albo jeszcze gorzej. To naprawdę nie rozwiąże sprawy. Jak mówi mój przyjaciel S. (który interesuje się ezoteryką i rozwojem duchowym), nie można bez końca „zamiatać spraw pod dywan”.
Teraz dlaczego na początku pisałam o swojej rodzinie. Co jest najlepsze na strach? Miłość. Jak widzicie, ja na początku życia nie miałam jej za dużo. Nikogo za to nie winię, to po prostu program działający w mojej rodzinie. Gdyby nie moi kochani przyjaciele, to chyba bym się stała taką „zagubioną duszą”. Teraz zdradzę sekret : miałam w swoim życiu jedno naprawdę potężne doświadczenie Czystej Bezwarunkowej Miłości. Jest dla mnie jak… Pamiętacie może jak Frodo Baggins z „Władcy Pierścieni” dostał światło w buteleczce od Galadriel? To właśnie coś takiego. Coś, co rozświetla największe mroki. Tym właśnie załatwiam swoje „demony”.
:!: Teraz prośba do wszystkich, którzy ukończyli warsztaty Bruce’a Moen’a, albo w inny sposób nauczyli się stosować tę technikę. Pamiętacie ćwiczenie „Wysyłanie energii Miłości”? No właśnie. Bardzo, bardzo bym prosiła, żeby mi Jej pod moim adresem trochę poprzesyłać (Albo bardzo dużo! :) ). Sama dzisiaj starałam się „doładować”, starczyło na tyle, że się uspokoiłam, zjadłam obiad i przyszłam do taty (bo w domu nie mam internetu) pisać tę prośbę. Mi nic innego nie przychodzi do głowy. Może Wy znacie jeszcze jakiś sposób, żeby pomóc osobie, która „ugrzęzła” w takiej sytuacji jak moja :?:
Przepraszam, jeśli zanadto się rozpisałam. To też pomogło
Serdecznie pozdrawiam
Dorota

MadziaKK
Posty: 425
Rejestracja: pt lip 13, 2007 6:22 pm

Post autor: MadziaKK » pn paź 29, 2012 3:26 pm

Hej.

Bogate masz doświadczenia.

A nie spotkalam przy wyjsciu z ciala swojego opiekuna? Nie wiem jakim codem nie dasz rady go zauwazyc, skoro twoje doswiadczenia sa wlasciwie idealnie dostrojone... albo go "speclajnie i niechcacy" omijasz. On ci pomoze we wszystkim. Pewnie to on ci dal te magiczne cos na twoje strachy. ... Nie wiem, co jesze moglabym dodac.

przypomnialo mi sie tylko moje doswiadzenie z okresu, kiedy zaczelam sie interesowac "rozwojem" ;) Mialo to miejsce akurat w swiadomym snie. Mialam wtedy takie "lekscje". Gonil mnie jakis szary cien czlowieka, o zlych zamiarach... Doskonale wiedzialam ze energia milosci da sie pokonac kazdego "zlego" itp. Ale jakos o tym zapomnilam w tamtym snie i ... :) az mi sie smiac teraz chce, bo... stwierdzilam, ze przeciez nie moge uciekac wiecznie i zatrzymalam sie gwaltownie, odwrocilam i .... :) chcialam go rozpuscic (az wstyd) ;p I jeszcze jak wsponinam widze zdziwiona mine jednego z moich opiekunow, ktory gral ten szary cien.... ;)
jakiś podpis :)

szeptu
Posty: 1017
Rejestracja: ndz maja 20, 2012 8:51 pm

Post autor: szeptu » pn paź 29, 2012 7:19 pm

wysłałam za potwierdzeniem odbioru
Uwaga: informuję iż nawiązuję kontakty z homo sapiens.

Rocker
Posty: 1155
Rejestracja: czw paź 28, 2010 4:32 pm

Post autor: Rocker » pn paź 29, 2012 8:01 pm

Ja PW :P.

Dorota79
Posty: 16
Rejestracja: wt paź 23, 2012 3:42 pm

Post autor: Dorota79 » śr paź 31, 2012 9:48 pm

Hej!
Dziękuję za wszystkie odpowiedzi. Ktokolwiek, cokolwiek robi w temacie, na jaki pisałam, to bardzo dziękuję. Czuję się już dużo lepiej :)
Dziwne, ale nie spotykam żadnych "opiekunów". Albo jestem ślepa, albo blokują mnie moje własne przekonania... Chociaż raz przyszedł ktoś (?) i "wyciągnął" mnie na coś, co wyglądało mi na nic innego, jak klasyczne odzyskanie... :| (może kiedyś opiszę w innym miejscu) Raz ktoś (?) zciągnął ze mnie "demona", kiedy wrzeszczałam obezwładniona totalnym strachem. No i jeszcze raz ta dziewczyna, która wyciągnęła mnie kiedyś z ciała... Wydawała mi się znajoma, ale skąd? Ale ostatnio byłam tak zdesperowana, że postanowiłam sama nawiązać kontakt z przewodnikami/opiekunami/niefizycznymi przyjaciółmi i zadać im pytanie dotyczące rozwiązania problemu związanego z moim lękiem. Użyłam techniki, której Bruce uczy na warsztatach (mam na szczęście komplet płyt CD). Oto, co mi się "objawiło":
"Wyślij Miłość do tej cząstki siebie (Aspektu? Ja jeszcze do końca tego nie rozumiem...), która "utknęła" na traumatycznym wydarzeniu dotyczącym "utraty zmysłów". Wtedy iluzje, które kreuje Twój strach znikną..." Mam jakieś niejasne wrażenie, że to może dotyczyć mojego poprzedniego wcielenia, tak, jakby kiedyś jakiś lekarz - psychiatra któremu bardzo ufałam zafundował mi niezłą traumę technikami, które stosował. Nie wiem, może nic takiego się nie działo, tylko dorabiam sobie ideologię do tej swojej traumy. Chociaż mój przyjaciel S., z którym wczoraj na ten temat rozmawiałam mówi, że to ma dla niego sens. A z tą odpowiedzią na moje pytanie... Cóż, powiedział, że sam by chciał czasami uzyskać tak jasną i przejrzystą odpowiedź na swoje pytania. Oh, co ja bym bez niego zrobiła... :D A to, co podsuneli mi przewodnicy, to nie jest oczywiście nic, czego sama nie mogłabym zrobić...

Wszystkich serdecznie pozdrawiam

Dorota

MadziaKK
Posty: 425
Rejestracja: pt lip 13, 2007 6:22 pm

Post autor: MadziaKK » czw lis 01, 2012 8:46 am

no to tylko zyczyc powodzenia :)

Pozdrawiam. Magdalena.
jakiś podpis :)

Leoncio
Posty: 323
Rejestracja: czw sty 22, 2009 9:26 am

Post autor: Leoncio » sob lis 03, 2012 10:58 am

Dorotko możesz jeszcze zapoznać się z moimi tematami :
http://www.afterlife-knowledge.com.pl/f ... .php?t=763
http://www.afterlife-knowledge.com.pl/f ... .php?t=762
gdzie opisuję eksperymenty z polem magnetycznym wzmacniające system immunologiczny,a problemy najpewniej zaczną zanikać -wybór należy do ciebie

Dorota79
Posty: 16
Rejestracja: wt paź 23, 2012 3:42 pm

Post autor: Dorota79 » wt wrz 24, 2013 1:27 pm

Hej!

No więc postaram się coś napisać, skoro obiecałam. Mam niestety niewiele czasu, ponieważ piszę z czytelni w bibliotece. Najwyżej będzie to powieść w odcinkach. :D

Aż trudno mi uwierzyć, że od napisania tego pierwszego rozpaczliwego postu minął prawie rok. Sporo się w tym czasie u mnie działo. Przede wszystkim zyskałam wiernych przyjaciół, którzy służą mi teraz swoim nieocenionym wsparciem.

Wielkie podziękowania dla Krzysztofa B, Twoje rady są nieocenione :)

Teraz chciałabym napisać Wam o najsmutniejszym aspekcie sprawy. :placze: Udało mi się wybadać, że historia o moim pobycie w szpitalu psychiatrycznym w poprzedniej inkarnacji jest prawdziwa. Początkowo nie byłam pewna, czy to prawda, czy tylko nie dorabiam sobie jakiś niestworzonych historii do tej mojej lękowej traumy. Okazało się, że nie. Mój bliski przyjaciel Sławek jeździł swojego czasu do naturoterapeutki, która bardzo mu pomogła. Między innymi dotarła do wiedzy, kim Sławek był w poprzednim życiu. To był jakiś trop dla mnie, a ja, ciągle jeszcze doświadczając czasem silnego lęku, byłam zdesperowana, żeby potwierdzić lub zaprzeczyć swojej hipotezie. Oto, czego się o sobie dowiedziałam:

Byłam młodą dziewczyną w gdzieś w Wielkiej Brytanii. Nie byłam chora psychicznie, prawdopodobnie miałam jakiś dostęp do Niefizycznej Rzeczywistości. Ze swoich doświadczeń zwierzałam się starszej siostrze. W tym czasie był jakiś mężczyzna w którym moja siostra się zakochała. W jakiś sposób stałam jej w tym na drodze i siostra postanowiła mnie się pozbyć. Miałam takie doświadczenia, jakie miałam, dla niej może był to przejaw choroby psychicznej, w każdym razie za przyczyną siostry znalazłam się w szpitalu psychiatrycznym. Pani Ania, ta naturoterapeutka, wręcz powiedziała "nie byłaś chora psychicznie, zostałaś wrobiona". Po czym powiedziała, że był tam lekarz, który robił na mnie eksperymenty medyczne, jakkolwiek brzmi to nieprawdopodobnie. Nie wiem, jak zakończyła się ta historia, ale podejrzewam, że pewnie moją śmiercią A w tym życiu... Moja siostra okazała się moją matką. Sławek powiedział mi kiedyś, że mam z nią pewnie bardzo silny związek karmiczny, tyle było między nami nierozwiązanych emocji... Przyglądając się mojemu obecnemu życiu widzę bardzo dużo związków, niektóre sprawy dopiero teraz okazały się jasne...

Jakiś czas potem dostałam kolejne potwierdzenie, tym razem ze strony mojej mamy. Któregoś wieczoru spotkałam się z nią u babci. Jak tylko weszła do pokoju i rozgościła się przy szklance herbaty, zaczęła "A wiecie, w nocy miałam bardzo niezwykły sen" (moja mama opowiadająca swoje sny - to jest dopiero niezwykłe!). Otóż opowiadała, że w śniło jej się, że umarła. Szła gdzieś wśród innych zmarłych osób. Myślała o swoim obecnym mężu, a moim ojczymie, jakby żałowała, że musi go opuścić. Mówiła, że idąc w tej kolejce dusz miała przekonanie, że przez jakiś czas będzie miała jeszcze ciało podobne wyglądem do ludzkiego, a później ulegnie ono jakby "rozpuszczeniu" (użyła takiego sformuowania) i stanie się czysto duchową istotą. W następnej scenie snu mama unosiła się pod sufitem (!!!) w sali szpitala psychiatrycznego. Z góry widziała leżacą tam na łóżku piękną dziewczynę w niebieskiej sukience (kurczę, zawsze jak myślę o tej mojej inkarnacji gdzie byłam w szpitalu psychiatrycznym widzę siebie w niebieskiej sukience, oczywiście mamie nigdy nie mówiłam o tym, bo ona nigdy nie akceptowała takich fenomenów). Dziewczyna była bardzo smutna. Mama zaczęła do niej mówić, że ją kocha i wszystko będzie dobrze. Dziewczyna zaczęła się uśmiechać. W tej sali było także drugie lóżko. Siedziała na nim mała dziewczynka o azjatyckich rysach. "Ja umarłam" - powiedziała do mamy - "Tak - odpowiedziała moja mama - ale nie martw się, wszystko jest w pożądku. Zabiorę Cię stąd".

Myślę, że to aż zanadto jak na potwierdzenie. Ciekawe, że ostatni fragment snu dotyczy Odzyskań (Nieprawdaż?). Swojego czasu moja koleżanka G. stwierdziła, że ma w domu "duchy" i udało nam się je odprowadzić. Wtedy właśnie "druga strona" powiedziała mi, że w przyszłości mam się właśnie tym zajmować. Najpierw muszę jednak rozwiązać własne niemałe problemy.

Pani Ania podczas tamtego spotkania wspominała także, że kiedyś byłam Indianką i miało to jakiś związek z moimi późniejszymi doświadczeniami. Tylko tyle. Nic więcej. Zdziwiło mnie to, bo ja jakoś żadnego swojego związku z Indianami nie widziałam. Kompletnie. Sławek jednak powiedział, że skoro to wyszło, "coś tu musi być na rzeczy". Okazało się jednak, że chyba jakiś związek jest. Jakiś czas temu załatwiałam tacie sprawy w Spółdzielni Mieszkaniowej. Idąc spowrotem do domu nagle "zobaczyłam" (w wyobraźni, naturalnie) siebie właśnie jako... Indiankę (mogę nawet opisać, jak byłam ubrana, ale to szczegół). Było to bardzo sugestywne. Dodam, że tamtego dnia nie myślałam wcale o Indianach, bo i z jakiej racji? Po powrocie do mieszkania usiadłam - jak zwykle po turecku - na wersalce w dużym pokoju i zaczęłam myśleć, o co tu chodzi? I nagle znowu "zobaczyłam" siebie siedzącą po turecku w indiańskim namiocie przy ognisku. Nagle do namiotu wszedł jakiś mężczyzna w średnim wieku - Indianin. Poczułam do niego głęboką miłość - nie taką, jak do partnera, raczej jak do mądrego przewodnika lub nauczyciela, który objaśnia Ci naturę świata... Jednocześnie dotarły do mnie inne informacje. Mam takie wrażenie, jakbym w tamtym życiu miała stały kontakt z Tamtym światem i jakby było to dla mnie coś naturalnego, nie wywołującego lęku. Jednocześnie tak, jakbym tutaj, w Fizycznej Rzeczywistości, była trochę pogubiona... Tamci Indianie, wśród których żyłam, zdawali sobie z tego sprawę, jak i z tego, że czasami trzeba mi pomagać w zwykłych, codziennych sprawach. Jednak nie czułam z ich strony żadnej presji, żadnego potępienia za to, że jestem "niedostosowana" - wręcz przeciwnie, calkowitą akceptację tego faktu i zrozumienie. Jakby wręcz myśleli, że urodziłam się z czymś w rodzaju "daru". Pewnie współczesny psychiatra orzekłby, że ten "dar" to schizofrenia...

Poznałam też w końcu swoich Duchowych Opiekunów - Przewodników. Ich także początkowo bardzo się przestraszyłam :lol: , próbowali ze mną dwa razy, ale uciekałam, bo przecież nie wiedziałam z kim mam do czynienia. :lol: W końcu jednak udało Im się mnie "dorwać" :lol: . Jest Ich dwóch - dziwna para. Ona ma na imię Loretta (tak się przedstawiła, ale nie wiem, czy pisownia jest właściwa), a On jest chyba tym Indianinem, którego znałam z tamtej indiańskiej inkarnacji, ale tego nie jestem całkowicie pewna.

No to na razie byłoby tyle.

Dodam jeszcze, że dzisiaj w nocy miałam wycieczkę do F27, nad ranem jednak coś mi przylazło do pokoju i śmiertelnie :D mnie wystraszyło. Nie wiem, czego nadal zdarzają mi się takie przykre rzeczy, ale to już chyba historia do innej rubryki.

Niech Bóg błogosławi panią z czytelni, która pozwala mi tak długo okupować publiczny komputer.

Pozdrowionka

Dorota

ODPOWIEDZ

Wróć do „Uzdrawianie ciała i duszy”